środa, 22 sierpnia 2012

Maastricht

Na szczęście większość zdjęć udało mi się przed utratą danych wywołać, choć bez skanera ciężko będzie mi je znowu oglądać w wersji elektronicznej. Z Budapesztu jednak, jedyne, które się uchowały to te na tym blogu, co skłoniło mnie do przemyśleń i dodawania notek częściej z większą ilością zdjęć.

Ponieważ za tydzień wyjeżdżam na Krym, dla równowagi wpis z drugiej strony Polski - Holandii.

Maastricht to niewielkie miasteczko położone tuż przy granicy z Belgią. Nie trzeba dużego zachodu, aby obejść je całe, jak większość holenderskich miejscowości. Jest to jeden z powodów, dla którego każdy używa tam roweru. Kolejnymi powodami jest cena komunikacji miejskiej i rozwinięta sieć dróg rowerowych, możliwe, że bardziej niż autostrad. Ponadto, jak mówię KAŻDY naprawdę mam na myśli każdego obywatela Holandii. Od najmłodszych lat dzieci uczy się jazdy na rowerach. Już jako bobasy zwiedzają świat jeżdżąc z rodzicami. Jedno dziecko z przodu mamy, drugie na siedzeniu z tyłu i jedzie rodzinka. Dużym wyzwaniem jest też jazda z parasolem w ręku, czy pisanie smsów. Mój brak kondycji był pod dużym wrażeniem.

Parking rowerowy w Holandii

Co jakiś czas prowadzone jest "odroweryrowanie miasta". Często zdarza się, że ktoś nieużywany rower przypina gdzieś tam, kupuje nowy, a stary zostawia, gdzieś tam w mieście i zbiera on rdzę. Osobiście uważam, że raczej też może się zdarzyć komuś nie znalezienie swojego roweru w stosie innych ^^'.

W Holandii jest ogólnie strasznie drogo, wielu więc z Maastricht jeździ do Belgii na zakupy, bo z pensji innej niż holenderska przeżyć raczej się tam nie da. Jeśli długa bułka kosztuje 4 zł, a kg ziemniaków ok 20 zł, to dla mnie jednak coś jest nie tak. W każdym bądź razie nie ukrywam, że nieco tam głodowałam bo nie liczyłam się, że jedzenie może być aż tak drogie. Pozaokrąglane ceny do 1 euro świrowały, gdy za małą, smakową wodę płaciło się 4 złote, a o coli lepiej nie marzyć... Miłym zaskoczeniem był świeży szpinak niemal w każdym markecie i fakt, że jak kogoś na to stać, można kupować od razu obrane ziemniaki. Yeah.

Maastricht jest bardzo zielony i uroczy. Rzeka jest prawie cała zagospodarowana przez statki, porty, restauracje na barkach i choć to znacznie węższa rzeka niż np. nasza Wisła, widać, że umiejętnie z niej się korzysta. Lubiłam stawać na jednym z mostów i przyglądać się temu. 




 

 
Jest tam też wyspa, na której stoi budynek parlamentu. Jest to zdecydowanie największa atrakcja turystyczna. Potężny budynek wrośnięty w wyspę jest, jakby wizytówką Maastricht.


Budynek parlamentu z różnych stron

Mimo, że Maastricht jest małe można w nim spotkać wiele ciekawych rzeźb, zdobień, czy ruin. Nie omieszkałam cykać fotek za każdym razem, gdy znalazłam się w pobliżu ;).








Na ostatnią rzeźbę się nawet nabrałam. Przyjaciółka chciała mnie po zajęciach oprowadzić po takim małym zoo, gdzie są barany, kaczki, sarny. Jednakże było dość późne popołudnie i bardzo szybko się ściemniło. Na środku zoo obie zobaczyłyśmy wtedy dużą klatkę i z daleka leżącą żyrafę. Pojęcia nie miałam co w klatce robi dziewczyna. Ruszyłyśmy obie szybkim krokiem, czy jej aby nie pomóc, podchodzimy z bliska, a tu rzeźba... 

Na koniec zdjęcie z parku w Maastricht (taaaa, mimo że tam wszędzie zielono mają i park).


Bo oczywiście próbowałam dojechać do Belgii, dostosowując się do wymogów kultury, ale ekhem... Ja jednak tam chyba nie pasuję ;P


poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Problemy techniczne

Z powodu awarii, straciłam dostęp (mam nadzieję, że chwilowy) do swoich wszystkich zdjęć. Na ten czas, bloga zawieszam. Mam nadzieję, że nie potrwa to dostatecznie długo, abyście o blogu zapomnieli ;).

(Maastricht, jedno z nielicznych zdjęć, które się zachowało)

czwartek, 5 lipca 2012

Bourthmouth

Czyli typowe, turystyczne miasto w Anglii. Oczywiście także już zarojone od Polaków, choć nadal naszą stolicą na tej obczyźnie jest Southampton. Dużym problemem jednak, jest wciąż brak bezpośrednich połączeń lotniczych. Lecąc do Anglii, zazwyczaj do wyboru mamy jedynie lotniska w Londynie i właśnie w Bourthmouth, stąd właśnie zaczęło się osiadanie obcokrajowców właśnie tam.

Dodatkową zachętą jest także fakt, iż miasto położone jest bezpośrednio nad morzem, no i nadal jest to jeszcze południe Anglii. Temperatura tam jest więc znośna. 


(plaża w Bourthmouth)

Sama byłam tam tylko przelotem, no i wpadając na plażę, więc dokładnie miasta nie zwiedzałam. Z tego, co zauważyłam jednak, wiem tylko jedno - to miasto jest piękne! Typowy angielski porządek łączy w sobie z pewną egzotyką. Masa zieleni, w kontraście z białymi budynkami, również drapaczami chmur, tworzy dość sympatyczny krajobraz.



(budynki w drodze na plażę)

Zapuszczając się nieco w głąb miasta można z kolei dostrzec różne ciekawostki, jak urokliwe podziemia, stylowe graffiti, czy rzeźby ścienne i wiele, wiele innych.




(podziemia z graffiti)


Szałem na plaży dla każdego turysty jest wystająca ze ściany deska, na której każdy chce zrobić sobie zdjęcie. Można też przejechać się karuzelą, czy skorzystać z BEZPŁATNEJ toalety (co w Polsce nie do pomyślenia) lub szerokiego zakresu usług gastronomicznych.


(plażowe atrakcje)

Bourthmouth jest także miastem, do którego przyjeżdżają zapaleńcy latawców. Dzięki silnym wiatrom mogą dostatecznie wznieść się w górę, bądź uprawiać kitesurfing. Przykład takiej aktywności przedstawia filmik poniżej.


Anglia jest krajem, w którym dość łatwo znaleźć pracę tymczasową, poprzez tzw. "job shopy". Jeżdżą wiec tam nasi studenci, czy maturzyści, po to, aby zarobić na swój pobyt za granicą i dobrze się bawić. Tak też i ja zrobiłam, dlatego polecam tą formę wakacji wszystkim niezwiązanych etatem.Więcej o agencjach pracy i możliwościach w Anglii, w kolejnym "odcinku". A tymczasem dziękuję za uwagę.


środa, 23 maja 2012

Inwałd - Park Miniatur

Aby było po równi, czas na chwilę wrócić do Polski, a żeby wydawała się lepsiejsza poruszmy na początku te najciekawsze miejsca. Jest kilka takich, które mnie poruszyły, zaskoczyły i bynajmniej nie są to nudne zabytki, czy extremowe lunaparki. Ot, zwykłe zakątki,w których można poznać zupełnie inny świat. Jednym z takich światów jest atrakcja turystyczna Inwałdowa - Park Miniatur.

Czym jest? Jest nauką, świetną zabawą, można odnieść wrażenie, że ma cechy muzealnej wystawy. Znajdują się tam wszystkie zabytki Polski i świata tyle, że.... w miniaturze! Można wyciągnąć rękę po krzyż na Giewoncie, czy usiąść na sfinksie i wszystkiemu przyjrzeć się  bliska.




Pomijając fakt, że miejsce to jest najzwyczajniej w świecie urocze.




Nie pamiętam ile dokładnie kosztuje bilet wstępu, ale nie jest na pewno jakiś masakrycznie drogi, a to miejsce warto zobaczyć. Bo oprócz miniatur można znaleźć tam także mini lunapark, czy zielony labirynt (zrobiony labirynt z żywopłotów).







W zielonym labiryncie naprawdę można się zgubić. Na szczęście tuż nad nim jest mostek, z którego ktoś może nas pokierować, czy po prostu porobić nam zdjęcia. 

Oczywiście to nie koniec atrakcji, symulator, mini kino w 5D i wiele, wiele innych atrakcji czeka na Was do odkrycia! Więcej znajdziecie tutaj:


wtorek, 20 marca 2012

Budapeszt cz.2

Cóż... jak już wspomniałam, pierwszego dnia w Budapeszcie zgubiłam swoją grupę, więc następnego dnia wybrałam się już sama, z nowo zdobytą samodzielnością i mapą. Wówczas zgubiłam się w jakimś lesie, ale dzięki temu zwiedziłam dogłębniej okolicę i łatwiej potem korzystało mi się z mapy.

Pierwsze, co zrobiłam, to odwiedziłam Wyspę Św. Małgorzaty. Baseny niestety były zamknięte, więc przeszłam się do parku i zoo. Po drodze kupiłam precelka, z jak najmniejszą ilością lukru, bo nie lubię słodkiego, i usiadłam ze swoim śniadaniem na ławce. 
- FUUUUUUUUUUUJJJJJJJ!!!!! - krzyknęłam wypluwając to dziwne białe badziewie, które wzięłam za lukier. Wszyscy wokół na mnie dziwnie spoglądali, nie rozumiejąc mojego zdziwienia słoną polewą. 
Kiedy zaczynałam "rozkruszać" dziwne coś, odkryłam, że jest gumowate i zamiast po ludzku odpaść, tylko się ciągnie. Do dziś nie dowiedziałam się, co to właściwie było, Ale Węgrzy się tym zajadali.

W zoo znalazłam jeszcze więcej cudów. Znów było to miejsce bezpłatne i dostępne dla wszystkich. A mimo to, ciężko było dopatrzeć się jakiś papierków, czy śladów nieuszanowania miejsca publicznego. W zoo, jak w zoo, zwierzęta. Może nie było tam słoni, czy żyraf, ale wszystkie takie, mniejsze, jak najbardziej. Najbardziej zadziwiły mnie tamtejsze, wielobarwne kaczki, które pałętały się po parku i zasypiały na drogowskazach, ale węgierskie kury przebiły wszystko, co dotychczas widziałam:

(kaczki)

(węgierski kogut)

 (węgierskie kury)

Potem przeszłam się wzdłuż brzegu rzeki, dotarłam do tramwaju, i dumnie krocząc z mapą, pojechałam na drugi koniec miasta. Oczywiście na gapę. Tam były tak drogie bilety, że bardziej opłacało się kupić miesięczny, niż jednorazowy, i wszyscy tak też z mojej grupy zrobili, po czym przy metrze ostatniego dnia owe bilety sprzedawali po połowie ceny -_-'. Ja miałam z kolei plan udawać, że wcale nie znam angielskiego i w ogóle nie wiem o co chodzi, ani gdzie bilet dostać. Na szczęście nie musiałam sprawdzać swoich zdolności aktorskich, po zwiedzeniu na gapę Budapesztu wzdłuż i wszerz, postanowiłam również na gapę, skorzystać z pociągu i zwiedzić ruiny w Szentendre. Nie dość, że znów mi się udało, to jeszcze kanar pstrykał mi fotki ^^.

Ale wróćmy do tematu. Na drugim końcu miasta odnalazłam Muzeum Holocaustu. Pierwszy raz, jakaś wystawa mnie naprawdę mocno poruszyła. U nas w muzeach zazwyczaj są mapy, jakieś przedmioty należące do Żydów. Tam owszem także były, ale wokół było też pełno zdjęć, czy niesamowitych filmów. Nie wiem, czy były prawdziwe, czy jedynie stylizowały tamte czasy, ale widok człowieka, któremu się obcina członki, rozszarpuje przez konie, albo wpycha pod pociąg... Widok wrzucanych kopniakiem trupów do dołu, trupów, które właściwie już za życia były chodzącymi szkieletami, na długo pozostanie w mej pamięci.

 (Muzeum Holocaustu)

(Tuby, w których przechowywane były rzeczy żydów: portfele, zabawki itd.)

(Tablice zdjęciowe)

Muzeum było połączone z synagogą:


Kolejnym moim przystankiem był Pałac Sztuki. Można było tam wejść, za darmo oczywiście i zobaczyć bardzo dziwne rzeczy, oraz wpisać się do księgi gości. Nauczyć się gry na organach? Czemu nie! Wokół w 4 słuchawkach lecą albo melodie, albo wskazówki, albo dźwięki, których się używa. Nietypowe rzeźby, czerwone dywany, sceny teatralne.  Wszystko to można znaleźć właśnie tam!


(Pałac Sztuki)



 (niektóre z ekspozycji w Pałacu Sztuki)

(ciekawa budowla nieopodal z tarasem widokowym)

Tetr Narodowy, jednak przeszedł moje wszelkie oczekiwania. Warto zwiedzać nie tylko zabytki, ale też budynki, które stworzone są, by reprezentować miasto! Tak też wyglądał teatr. Osadzony, na gigantycznej niby łódce, wokół oczko wodne, z którego wystawały tonące i niby zniszczone greckie budowle. Korony drzew pościnane w równe owal, a wokół okrągłego budynku poprzyczepiane figury aktorów...

 (posąg przed teatrem, musiałam mu dorzucić też swoją ;P)

(brama teatru)



 (Teatr Narodowy - zwróćcie uwagę na drzewa po prawej stronie)

Szczęśliwa, z udanego zwiedzania miałam już wrócić do domu, gdy... zorientowałam się, że zgubiłam mapę -_-'. Jeździłam i łaziłam we wszystkie strony miasta. Było święto, kioski nieczynne, żadnego supermarketu w pobliżu. Pytając co rusz przechodniów, którędy do centrum, jakimś cudem wypatrzyłam znajomy tramwaj i padnięta dotarłam do hostelu.

Moje współlokatorki szykowały się na jakąś imprezę. Odprowadziłam je jedynie do Parku Cudów, bo nie miałam sił już skakać na imprezie. Park Cudów był dziwny. Można było w nim posiedzieć nad cudnie oświetloną wodą, można było się pohuśtać, czy pobiegać w gigantycznym, chomiczym kołowrotku, lub dumać do czego służy drewniana świnia, czy setka różnych śmiesznych figurek/rzeźb. Aczkolwiek prócz tych dziwów, cudów nie znalazłam.





Dziewczyny wróciły nad ranem. Gdy spytałam je jak było, machnęły tylko ręką. Okazało się, że pijane wsiadły do autobusu, w przeciwną stronę, a ponoć był to jakiś międzymiastowy. 
- Pojęcia nie masz, jak się wkurzyłam! - opowiadała jedna z nich - Zasnęłam sobie kulturalnie w busie, przebudziłam się, pytam resztę, gdzie jesteśmy, i co robią? Pokazują mi mapę z głupim pytaniem, czy widzę Budapeszt. Kiwnęłam głową, a ich palec wędruje wiele centymetrów dalej ze stwierdzeniem, że my jesteśmy gdzieś tutaj!

Cóż... więc nie jestem jedyną, nieporadną fajtłapą, która wszędzie i wszystko musi gubić :)

A na koniec zagadka. Możecie mi powiedzieć, czemu ten autobus tak po prostu przepływa sobie Dunaj i nie tonie?